Przejdź do głównej treści

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Aktualności

Nawigacja okruszkowa Nawigacja okruszkowa

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Link do LinkedIn

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Link do Facebooka

Widok zawartości stron Widok zawartości stron

Historie Absolwentów: Marcin Choiński

Historie Absolwentów: Marcin Choiński

"Jest bardzo ciężko, kiedy nie ma się pomysłu na to co dalej. Wydaje mi się, że kończąc studia łatwiej jest osobom, które mają plan. Takie osoby nie odczuwają raczej zagubienia. Ale z drugiej strony w tym zagubieniu jest też olbrzymia wartość. W momencie, kiedy się znajdzie, to co chce się robić, naprawdę się to docenia."

Imię i nazwisko: Marcin Choiński

Miejsce zamieszkania: Kraków, Polska

Stanowisko pracy: Dyrektor fundacji

Kierunek ukończony na UJ: polonistyka


W liceum uczył się Pan w klasie biologiczno-chemicznej. Tymczasem podjął Pan studia na polonistyce. Dlaczego akurat ten kierunek?

W mojej Jeleniej Górze, w połowie szkoły średniej wymyśliłem sobie, że zostanę aktorem. To trochę zbulwersowało moich rodziców i nauczycieli, bo uczyłem się na kierunku biologiczno – chemicznym i miałem być lekarzem. W czwartej klasie liceum zacząłem intensywnie przygotowywać się do egzaminu na PWST w Krakowie, ale jednocześnie szukałem też alternatywy. Złożyłem papiery na filologię polską i się dostałem. Złożyłem również papiery na biologię, bo pisałem maturę z biologii i też zostałem przyjęty.

Przystąpiłem również do egzaminów na PWST. Na początku szło nieźle, dotarłem prawie do ostatniego etapu, którym był egzamin z tańca. Wykończył mnie układ z mazura. No i komisja mnie oblała. Układ z mazura zakończył moją karierę aktorską.

Wybrałem więc UJ i polonistykę. Zawsze interesowałem się literaturą polską. W trakcie pierwszego roku szkoła teatralna zupełnie wyparowała mi z głowy i zostałem na Uniwersytecie.

Czy ma Pan jakieś wspomnienie z okresu studiów, które wraca zawsze, gdy Pan pomyśli o UJ?

Na pewno jest to moment, kiedy na I roku dostaliśmy obowiązkowy spis lektur. Wiedziałem, że dostaniemy taki spis, ale myślałem, ze tam będzie, powiedzmy, dwa, trzy może cztery razy więcej pozycji niż w liceum. Tymczasem, jak dobrze pamiętam dostaliśmy ok. 600 tytułów na rok. Niesamowita ilość, a jeszcze na końcu była lista lektur dodatkowych. To był szok. Pomyślałem oho! dzieciństwo się skończyło, tutaj będzie się działo zupełnie coś innego.

Zmorą I roku była też gramatyka opisowa. Wtedy oblewało ją w pierwszym podejściu jakieś 70% osób. Byliśmy pierwszym rocznikiem, który zdawał ten egzamin na nowym Kampusie. Jechałem autobusem i myślałem, że nie mam najmniejszych szans. Napisaliśmy ten egzamin i po dwóch tygodniach na Gołębiej stała kolejka ok. 200 osób czekając na wyniki. Po kolei ludzie wychodzili z tymi dwójami od profesora. Po dwóch godzinach stania w kolejce, już w zasadzie pogodzony z tym, że nie zdałem, wchodzę do pokoju, w który siedzi profesor. Patrzy na swoje zapiski, patrzy na mnie i wpisuje mi -3. Nigdy wcześniej się tak nie cieszyłem. To był najcięższy egzamin na całych studiach.

Jak potoczyła się Pana kariera po zakończeniu studiów?

Muszę wrócić do momentu, kiedy miałem 7 – 8 lat. Wtedy marzyłem o tym, by być pisarzem. Oczywiście później myślałem, że będę piłkarzem albo muzykiem, ale ostatecznie wygrywało to pisarstwo. I to też poniekąd zdecydowało o ostatecznym wyborze studiów. Bo myślałem, że jak skończę polonistykę, to będę pisarzem. I dalej chcę być pisarzem. Nawet jakieś próby w tym kierunku podejmuję. To jest coś, co mnie ciągnie przez życie.

Ale po studiach nie został Pan pisarzem.

Pod koniec studiów przyszła refleksja, że coś się kończy i trzeba coś robić dalej. Nie bardzo wiedziałem co, bo wtedy było trochę inaczej. Na 3 - 4 roku nie zastanawialiśmy się jeszcze, gdzie będziemy pracować. Priorytetem było zaliczenie kolejnych egzaminów, sesji. I po zakończeniu studiów razem z kolegą wyjechaliśmy do Anglii. Wróciliśmy po 9 miesiącach. Mając jakiś kapitał na koncie, zacząłem się zastanawiać: co teraz?. Zdecydowałem, że chciałbym coś wymyślać, coś organizować. Zapisałem się na studia podyplomowe z Public Relations, bo chciałem się nauczyć, jak nakłaniać dziennikarzy, by pisali na tematy, które im zaproponuję, na temat wybranych marek, działań prowadzonych przez firmy, itp. Chciałem wywierać wpływ na dziennikarzy, po prostu pracować jako PR-owiec. Szybko się jednak okazało, że w branży tak się wszystko szybko pozmieniało, tę dziedzinę opanował internet/social media i studia podyplomowe się zdezaktualizowały. Ale ciągle myślałem, że to mnie najbardziej kręci i chciałem zaistnieć w tej branży.

Jednym z etapów była krótka przygoda z firmą Targi w Krakowie, gdzie pracowałem m.in. przy organizacji targów książki. To było moje pierwsze zderzenie z dużymi wydarzeniami. Ale po 3 miesiącach zacząłem się rozglądać za czymś związanym z prowadzeniem kampanii promocyjnych, informacyjnych. Praca nad eventami to nie do końca było to, co mnie pociągało.

Zanim jednak trafiłem do marketingu, po pracy w Targach, pomyślałem, że pójdę do szkoły, będę uczył. I tak się stało. Przez trzy lata, w jednej ze szkół średnich, uczyłem o literaturze i kulturze polskiej i europejskiej. Niestety, stwierdziłem, że praca w szkole jest bardzo interesująca, ale to nie jest ta moja wymarzona droga. Patrząc z perspektywy pierwsze pięć lat po studiach to były takie moje poszukiwania tego, co chcę robić, gdzie chcę być.

Po trzech latach w szkole sprawdzałem swoje siły w zupełnie innej branży. Otóż, założyliśmy z ojcem firmę, która zajmowała się instalacjami fotowoltaicznymi. Niestety, jak to często bywa w biznesie przyszły gorsze czasy i trzeba było się przebranżowić.

Wreszcie stało się coś, co zmieniło moje życie zawodowe. Choć nie od razu. W jednym z portali znalazłem ogłoszenie, że Caritas w Krakowie szuka fundraisera. Zobaczyłem zakres obowiązków, stwierdziłem, że to rzeczywiście ma coś wspólnego z marketingiem. Spodobało mi się też to, że wykonując jakieś zadania w organizacji pozarządowej, nie pracuję tylko na czyjś zysk, ale głównym celem działania jest to, że pomaga się komuś w gorszej sytuacji.

W Caritasie nauczyłem się podstaw fundraisingu. Robiłem kursy, szkolenia, itp. Spędziłem tam dwa lata. To był bardzo ciekawy czas. Zacząłem pracę w 2015 roku, rok przed Światowymi Dniami Młodzieży w Krakowie. To było ogromne wydarzenie.

W Caritasie zainicjowałem dwie rzeczy, z których jestem bardzo dumny. Pierwsza, jeszcze w 2015 r., to był bieg przełajowy. Organizowaliśmy go razem z firmą z Wrocławia. Wzięło w nim udział ok. 2 tys. ludzi. Zrobiliśmy to na rzecz małej dziewczynki, która urodziła się z wadą genetyczną nóg. Część z wpisowego uczestników, przeznaczona była na operację w USA. Robiliśmy też różne dodatkowe działania fundraisingowe w mediach społecznościowych. Ten bieg traktowaliśmy też jako zapowiedź Światowych Dni Młodzieży.

A druga rzecz to bardzo duża konferencja zorganizowana razem z Caritas Warszawa i Caritas Internationalis już w czasie trwania ŚDM w Krakowie. Brali w niej udział pracownicy i wolontariusze Caritas z różnych krajów. Spikerzy opowiadali o m.in. o specyfice pracy w Caritas w różnych regionach świata.

W Caritasie uczyłem się też współpracy z wielkimi patronami biznesowymi, którzy byli partnerami przy wielu działaniach. I w tym czasie właśnie zakiełkowało we mnie, że to jest to czego szukałem. Wreszcie poczułem, co chcę robić.

Nawet dzisiaj, kiedy używa się słowa fundraising, to wiele osób nie wie, co to jest. A ja wtedy poznałem jego istotę i poczułem, że to jest właśnie to! Z jednej strony realizuję się jako osoba komunikatywna w rozmowach z partnerami biznesowymi, a z drugiej nie jestem trybikiem w maszynie, która służy tylko i wyłącznie do zarabiania pieniędzy.

Niestety, po ŚDM Caritas zaczął wracać do tradycyjnych swoich działań. Zaczęło mi brakować współpracy międzynarodowej. Krakowski Caritas działał lokalnie. Oczywiście, że to niezwykle ważna prace, ale we mnie pojawiła się myśl, że chciałbym uczestniczyć w czymś na większą skalę, poznać ludzi z różnych kultur.

Po Caritasie trafiłem jeszcze do telewizji. Pracowałem jako dziennikarz i marketingowiec. Łączyłem te dwie funkcje. Tam nauczyłem się również wielu rzeczy. Przede wszystkim, że praca z mediami a praca w mediach to są zupełnie dwie różne sprawy. Co innego, kiedy jest się np. w agencji reklamowej i przygotowuje materiał, który ma zainspirować dziennikarza, by napisał o tym, o czym chcemy, a co innego bycie dziennikarzem, który z wielu otrzymywanych materiałów ma wyłowić ten, który wydawca przyjmie do publikacji czy do emisji. Nie wspominając, iż praca w dziale marketingu TV różnie się diametralnie np. od pracy w dziale marketingu jakieś firmy czy w agencji marketingowej. I znowu sobie zdałem sprawę, że ja nie jestem po tej stronie po, której chciałbym być. To ja miałem inspirować dziennikarzy, a tymczasem robiłem zupełnie co innego.

Po niespełna dwóch latach wróciłem do fundraisingu. Zostałem zatrudniony przez Polską Misję Medyczną. Organizacja prowadziła bardzo duże projekty i dała mi olbrzymią możliwość rozwoju. Pomagaliśmy np. uchodźcom syryjskim w Jordanii. M.in. prowadziliśmy szpital w jednym z największych obozów dla uchodźców, organizowaliśmy zbiórkę funduszy na protezy dla syryjskich dzieci, które w czasie nalotów straciły kończyny. Miałem okazję być na miejscu, oglądałem też wiele materiałów poświęconych dzieciom, które otrzymały doskonałej jakości protezy i mogły znowu odżyć. Ich radość, radość ich rodzin to coś wspaniałego. W Caritasie zakiełkowało we mnie, że działania związane z pomocą innym, to jest to, co chcę robić, w Polskiej Misji Medycznej ta myśl zakwitła w całej rozciągłości.

Jak obecnie wygląda Pana praca? Czym się Pan zajmuje?

We wrześniu ubiegłego roku dostałem propozycję, by zająć się całościowo prowadzeniem niewielkiej fundacji AKEDA. Zostałem jej dyrektorem. Fundacja ta prowadzi działania na rzecz ludności afrykańskiej. W tym momencie realizujemy duży projekt w Republice Środkowoafrykańskiej, nazywa się on African Music School. Budujemy, wraz z polskimi misjonarzami, pierwszą szkołę muzyczną w tym kraju. Szkoła funkcjonuje od 5 lat. Do tej pory zajęcia odbywały się budynkach przyklasztornych, w ubiegłym roku rozpoczęliśmy budowę budynku szkolnego.

Naszym głównym działaniem jest kampania, której hasło to Instrumenty zamiast broni. Cała koncepcja wyszła od brata Benedykta Pączki, który przez muzykę chce odciągać dzieci od grup rebelianckich. Bo niestety, od połowy grudnia ubiegłego roku w kraju trwa kolejna już rebelia. W naszym ośrodku przy klasztorze Kapucynów przebywa ok. 5000 azylantów.

Rebelianci kuszą, zwłaszcza nastolatków, zapewnieniem żywności, możliwością przynależenia do grupy, itd. Tymczasem my chcemy pokazać, że można przynależeć do innej grupy, związanej z kulturą, muzyką a z nie wojną. I że to jest dobre w przeciwieństwie do biegania z bronią.

Wokół idei tej szkoły zebrało się wielu muzyków, zawodowców i amatorów. Moja praca polega na tym, żeby ciągle inspirować ich, by byli chętni do włączania się w ideę budowy szkoły. Ale nie chodzi tylko o samą budowę. Pod koniec listopada zakończyliśmy akcję zbierania środków na wyżywienie dzieci, które chodzą na zajęcia. Często były głodne, chcieliśmy, by choć raz dziennie zjadły ciepły posiłek. I zebraliśmy fundusze pozwalające na zabezpieczenie tych posiłków na rok.

Teraz, w sytuacji rebelii, prowadzimy zbiórki na żywność, środki sanitarne dla przebywających w klasztorze azylantów.

Zajmuję się również współpracą z dziennikarzami. Prowadzę działania PR-owe, by media pisały o nas i o tym, co robimy. Ale zajmuję się także całym zestawem innych działań, których celem jest pozyskanie środków na realizację zaplanowanych przez nas zadań.

Czy wykształcenie nabyte na studiach pomogło Panu w dojściu do miejsca, w którym Pan jest teraz?

Oczywiście. Moja praca w 90% polega na tworzeniu historii, opowieści. To tworzenie zaczyna się od napisania informacji prasowej, ale później pisze się mnóstwo innych tekstów, tworzy się materiały wideo, spoty promocyjne. I myślę, że wcześniejsze zetknięcie z tekstami literackimi na pewno daje mi możliwość takiego kreatywnego ich przepracowywania. Bardzo często przychodzą mi do głowy pomysły, które są związane z jakimiś tekstami przeczytanymi w trakcie studiów, na które bym nie wpadł, gdybym wcześniej z tymi tekstami się nie spotkał. Procentuje oczytanie. To nie jest takie przełożenie jeden do jednego, że np. wykorzystuję coś z teorii literatury, ale to że kiedyś studiowałem dane tematy, pomaga mi kreatywnym myśleniu, w tworzeniu pewnych rozwiązań, których bym nie miał, gdybym np. nie uczył się o strukturalizmie, o dekonstrukcjonizmie, gdybym się w ogóle nie zetknął z teorią opowieści, ze strukturą mitu. Nie mając takich doświadczeń pewnie nie wymyślałbym historii, które teraz wymyślam albo nie byłyby one tak dobre.

Jakie są Pana największe wyzwania, plany?

W tym momencie największym wyzwaniem jest zebranie w jednym miejscu wszystkich inicjatyw, które przez lata powstały przy projekcie African Music School. To jest projekt oddolny. Wyszedł od jednego z polskich misjonarzy, który poprzez swoich znajomych, poprzez świat muzyczny, zaczął go promować. W ciągu pięciu lat powstało bardzo wiele przeróżnych inicjatyw, w których ludzie zbierają środki finansowe albo instrumenty. Obok pieniędzy zbieramy bowiem instrumenty muzyczne i trzy razy do roku wysyłamy do Afryki. Odbyło się wiele wydarzeń, wiele zbiórek pieniężnych np. w szkołach muzycznych w Polsce.

Chcemy zebrać wszystkie inicjatywy, wszystkich ludzi, żeby skoordynować działania i  jeszcze je usprawnić. Myślę, że to się uda w tym roku.

Co by Pan poradził ludziom wchodzącym dopiero na rynek pracy?

Jest bardzo ciężko, kiedy nie ma się pomysłu na to co dalej. Wydaje mi się, że kończąc studia łatwiej jest osobom, które mają plan. Takie osoby nie odczuwają raczej zagubienia. Ale z drugiej strony w tym zagubieniu jest też olbrzymia wartość. W momencie, kiedy się znajdzie, to co chce się robić, naprawdę się to docenia.

Na pewno nie jest najlepszym pomysłem myślenie tylko o pieniądzach. Sam wielokrotnie doświadczałem, że po roku przychodziła myśl: to nie jest to, nie dam rady. Dlatego trzeba szukać swojej ścieżki i wtedy jest gwarancja, że wypalenia zawodowego nie będzie.

Jak wyobraża Pan sobie współpracę absolwentów z Uniwersytetem?

Myślę, że to jest bardzo ciekawa propozycja, żeby absolwenci robili coś dla tych osób, które teraz studiują. Być może, gdybym ja usłyszał pod koniec studiów opowieść o możliwości pracy w organizacjach pozarządowych, to moje poszukiwania znacznie by się skróciły. Tego nie było. A takie spotkania absolwentów z osobami, które dopiero wchodzą na rynek pracy mają dużą wartość.

Na pewno ważny jest networking. Im więcej networkingu tym lepiej. Na pewno stworzenie grupy/grup absolwentów, którzy chcieliby się wymieniać zarówno doświadczeniami, ale i kontaktami, wspierać się wzajemnie w różnego typu działaniach byłoby bardzo potrzebne.

Polecamy również
Zjazd Absolwentów UJ 14-15.09.2024. Spotkajmy się w Krakowie!

Zjazd Absolwentów UJ 14-15.09.2024. Spotkajmy się w Krakowie!

Ukończyłeś/aś kierunek związany z finansami? Plastic Omnium rekrutuje do International Finance Graduate Program!

Ukończyłeś/aś kierunek związany z finansami? Plastic Omnium rekrutuje do International Finance Graduate Program!

Webinar dedykowany absolwentom i absolwentkom UJ: `Communication skills. How they can help you succeed`

Webinar dedykowany absolwentom i absolwentkom UJ: `Communication skills. How they can help you succeed`

Otwarty nabór na staż naukowy w Joint Research Centre (Komisja Europejska)

Otwarty nabór na staż naukowy w Joint Research Centre (Komisja Europejska)